Wakacje to coś, czego pragnęłam od dawna. W szkole czułam się nie swoją. Czemu? Może dla tego, że byłam wytykana palcami i bez powodu obrażana. Część osób mnie nie lubi, a część zazdrości. Zazdroszczą mi tego, że mam ogromny dom i jestem obrzydliwie bogata. Dlatego też wydaje im się, że zawsze dostaje to, czego chcę, jednak w rzeczywistości tak nie jest. Największym powodem do zazdrości jest to, że przyjaźnię się z Codym Simpsonem. Wiele dziewczyn chce się ze mną zadawać, tylko po to, żeby się do niego zbliżyć, co jest mu na rękę, ale mnie nie. Myślą, że jestem naiwna i kupię ich gadkę z tym, że jestem bardzo fajna, itp. Cody jest dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałam. Każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem. On nadawał mojemu życiu pozytywny scenariusz, ale gdy zdobył ogromną sławę nie ma już dla mnie czasu. Co prawda wynagradza mi to udziałami w jego teledyskach i często towarzyszę mu podczas wywiadów, ale to już nie to samo co kiedyś. Brakuje mi tego jak całymi dniami się leniliśmy przed telewizorem, albo tego, gdy Cody uczył mnie gry w kosza czy gry na gitarze. Mimo, że bardzo się zmienił nadal jest dla mnie bardzo ważny. Jak co dzień po południu siedziałam w ogrodzie na hamaku i myślałam o tym co będzie jutro. Z rozmyślań wybił mnie głos mamy.
- Alex kochanie. Pozwól do mnie. – krzyknęła z salonu. Tak też, więc zrobiłam. Weszłam do salonu i usiadłam obok mamy na kanapie.
- Pamiętasz jak mnie prosiłaś o to, żebyśmy wyprowadzili się stąd na jakieś zacisze? – zapytała.
- Jasne, a co znalazłaś coś?
- Tak. I kupiłam. Zobacz sama. – Mówiąc to położyła mi laptopa na kolana. Ten dom był trzy razy większy od tego tutaj w Australii. Willa jest biała. Ma ogromne podwórze. Przed domem jest ogród i podwójny garaż. Natomiast za domem jest wielki basen i boisko do kosza.
- On jest super! – wykrzyczałam z zachwytu.
- Cieszę, że ci się podoba. Samolot mamy jutro, o 11:00, więc pakuj się. – oznajmiła mama z uśmiechem.
- A gdzie jest ten dom? – zapytałam ciekawa.
-W Stanach Zjednoczonych w Atlancie.
- Okey. Biegnę się pakować. – wyszczerzyłam się, a mama odwzajemniła uśmiech. Pobiegłam na górę do swojego pokoju i z spod łóżka wyciągnęłam dwie walizki. Z szafy wyrzuciłam wszystko, co tam było. Z łazienki wzięłam kosmetyki, szczoteczkę, szampony, płyny itp. Po dwóch godzinach wszystkie moje rzeczy były spakowane. Zmęczona opadłam na łóżko. Myślałam, że zasnę, ale nie udało mi się. Podnosząc głowę zerknęłam na plakat Codiego, który wisiał na drzwiach.
- O cholera! Muszę powiedzieć Codiemu o przeprowadzce! – wykrzyczałam. Wzięłam telefon do ręki i napisałam: „Cody wiem, że na pewno jesteś zajęty, ale proszę znajdź dla mnie chwilkę i wpadnij do mnie.” i wysłałam do Codiego. Byłam pewna, że nie przyjdzie, ale nagle wpadł do mojego pokoju zdyszany.
- Co jest? – pytał ledwo łapiąc oddech.
- No, bo wiesz są wakacje i mama znalazła. . – nie chciałam dokończać, bo wiedziałam, że sprawi mu to przykrość, a przynajmniej myślałam.
- Do cholery dokończ! – wykrzyczał podniesionym tonem.
- Wyprowadzam się! Pasuje?! – wykrzyczałam również podniesionym głosem. Cody spuścił głowę i podszedł do okna.
- Ale nie możesz! Nie możesz mnie to tak po prostu zostawić! Jesteś dla mnie ważna! – krzyczał.
- Przepraszam Cody. Wiedz, że mi też nie jest z tym łatwo, ale tak będzie lepiej. – oznajmiłam.
- Lepiej?! Dla kogo?! Myślisz tylko o sobie.! – krzyczał jeszcze głośniej niż przedtem.
-Cody daj mi wyjaśnić. – mówiła przez łzy.
- Spadam stąd. – oznajmił i wyszedł z pokoju. No pięknie. Jeszcze tego brakowało, żebym się z nim pokłóciła, ale my się nigdy wcześniej nie kłóciliśmy. Płakałam jak małe dziecko przez dobrą godzinę. Wzięłam piżamę i poszłam do łazienki. Wzięłam zimny prysznic i przebrałam się i wróciłam do pokoju. Położyłam się do łóżka i od razu zasnęłam. To był długi i męczący dzień. Rano wstałam kilka minut po ósmej. Poszłam do łazienki gdzie wykonałam codzienne czynności. Na dworze było gorąco, więc założyłam białą bokserkę, spodenki i japonki. Z włosów zrobiłam wysoką kitkę. Zeszłam na dół do kuchni. Rodzice już zajadali śniadanie, więc i ja wzięłam się za konsumowanie swojej porcji. Po śniadaniu poszłam po swoje walizki. Zniosłam je dół, wsiadłam do samochodu i spojrzałam ostatni raz na nasz stary dom. Myślę, że nie będę tęskniła za tym miejscem. Kilka chwil później ruszyliśmy na lotnisko. Już o 10:43 siedzieliśmy w samolocie. Z głośników było słychać głos pilota, który mówił, żebyśmy zapieli pasy, bo zaraz ruszamy. Tak też zrobiłam. Cały lot Myślałam o Codym. Co teraz robi? O czym myśli? Czy też jest mu smutno z powodu naszej kłótni? Oczywiście odpowiedzi nie znałam. Przez cały lot nie rozmawiałam z rodzicami, ani z nikim innym, nie jadłam, nie piłam, nie ruszałam się z miejsca. Po prostu żadnej oznaki życia. Lot nie był, aż tak strasznie długi i męczący jak mi się wydawało. Dobiegł końca o 15:21. Droga z lotniska do naszego nowego domu trwała zaledwie 20 minut. W samochodzie panowała cisza, co było mi nawet na rękę. No, ale kogo to obchodzi? No właśnie nikogo.
- Alex kochanie. Pozwól do mnie. – krzyknęła z salonu. Tak też, więc zrobiłam. Weszłam do salonu i usiadłam obok mamy na kanapie.
- Pamiętasz jak mnie prosiłaś o to, żebyśmy wyprowadzili się stąd na jakieś zacisze? – zapytała.
- Jasne, a co znalazłaś coś?
- Tak. I kupiłam. Zobacz sama. – Mówiąc to położyła mi laptopa na kolana. Ten dom był trzy razy większy od tego tutaj w Australii. Willa jest biała. Ma ogromne podwórze. Przed domem jest ogród i podwójny garaż. Natomiast za domem jest wielki basen i boisko do kosza.
- On jest super! – wykrzyczałam z zachwytu.
- Cieszę, że ci się podoba. Samolot mamy jutro, o 11:00, więc pakuj się. – oznajmiła mama z uśmiechem.
- A gdzie jest ten dom? – zapytałam ciekawa.
-W Stanach Zjednoczonych w Atlancie.
- Okey. Biegnę się pakować. – wyszczerzyłam się, a mama odwzajemniła uśmiech. Pobiegłam na górę do swojego pokoju i z spod łóżka wyciągnęłam dwie walizki. Z szafy wyrzuciłam wszystko, co tam było. Z łazienki wzięłam kosmetyki, szczoteczkę, szampony, płyny itp. Po dwóch godzinach wszystkie moje rzeczy były spakowane. Zmęczona opadłam na łóżko. Myślałam, że zasnę, ale nie udało mi się. Podnosząc głowę zerknęłam na plakat Codiego, który wisiał na drzwiach.
- O cholera! Muszę powiedzieć Codiemu o przeprowadzce! – wykrzyczałam. Wzięłam telefon do ręki i napisałam: „Cody wiem, że na pewno jesteś zajęty, ale proszę znajdź dla mnie chwilkę i wpadnij do mnie.” i wysłałam do Codiego. Byłam pewna, że nie przyjdzie, ale nagle wpadł do mojego pokoju zdyszany.
- Co jest? – pytał ledwo łapiąc oddech.
- No, bo wiesz są wakacje i mama znalazła. . – nie chciałam dokończać, bo wiedziałam, że sprawi mu to przykrość, a przynajmniej myślałam.
- Do cholery dokończ! – wykrzyczał podniesionym tonem.
- Wyprowadzam się! Pasuje?! – wykrzyczałam również podniesionym głosem. Cody spuścił głowę i podszedł do okna.
- Ale nie możesz! Nie możesz mnie to tak po prostu zostawić! Jesteś dla mnie ważna! – krzyczał.
- Przepraszam Cody. Wiedz, że mi też nie jest z tym łatwo, ale tak będzie lepiej. – oznajmiłam.
- Lepiej?! Dla kogo?! Myślisz tylko o sobie.! – krzyczał jeszcze głośniej niż przedtem.
-Cody daj mi wyjaśnić. – mówiła przez łzy.
- Spadam stąd. – oznajmił i wyszedł z pokoju. No pięknie. Jeszcze tego brakowało, żebym się z nim pokłóciła, ale my się nigdy wcześniej nie kłóciliśmy. Płakałam jak małe dziecko przez dobrą godzinę. Wzięłam piżamę i poszłam do łazienki. Wzięłam zimny prysznic i przebrałam się i wróciłam do pokoju. Położyłam się do łóżka i od razu zasnęłam. To był długi i męczący dzień. Rano wstałam kilka minut po ósmej. Poszłam do łazienki gdzie wykonałam codzienne czynności. Na dworze było gorąco, więc założyłam białą bokserkę, spodenki i japonki. Z włosów zrobiłam wysoką kitkę. Zeszłam na dół do kuchni. Rodzice już zajadali śniadanie, więc i ja wzięłam się za konsumowanie swojej porcji. Po śniadaniu poszłam po swoje walizki. Zniosłam je dół, wsiadłam do samochodu i spojrzałam ostatni raz na nasz stary dom. Myślę, że nie będę tęskniła za tym miejscem. Kilka chwil później ruszyliśmy na lotnisko. Już o 10:43 siedzieliśmy w samolocie. Z głośników było słychać głos pilota, który mówił, żebyśmy zapieli pasy, bo zaraz ruszamy. Tak też zrobiłam. Cały lot Myślałam o Codym. Co teraz robi? O czym myśli? Czy też jest mu smutno z powodu naszej kłótni? Oczywiście odpowiedzi nie znałam. Przez cały lot nie rozmawiałam z rodzicami, ani z nikim innym, nie jadłam, nie piłam, nie ruszałam się z miejsca. Po prostu żadnej oznaki życia. Lot nie był, aż tak strasznie długi i męczący jak mi się wydawało. Dobiegł końca o 15:21. Droga z lotniska do naszego nowego domu trwała zaledwie 20 minut. W samochodzie panowała cisza, co było mi nawet na rękę. No, ale kogo to obchodzi? No właśnie nikogo.
fajnie, podoba mi się
OdpowiedzUsuńwbijaj do mnie:
http://neversaynever2257.blogspot.com <3
Spoko blog, lubię Biebsa <3
OdpowiedzUsuńOczywiście będę obserowowac, a ty wbijaj na moje blogi : magicznypedzel.blogspot.com gdzie zobaczysz moje rysunki i opowiadanie z jb dlugadrogadoszczescia.blogspot.com
Myślę, że się zrewanżujesz <3
http://neversaynever2257.blogspot.com/2011/05/rozdzia-viii-oo.html nowy rozdział zapraszam
OdpowiedzUsuńKiedy następny?! Zapraszam na mojego nowego bloga:http://zyjpoprostuzyj.blogspot.com
OdpowiedzUsuńZapowiada się świetnie :)
OdpowiedzUsuńLiczę, że mnie odwiedzisz , czekam na Ciebie
http://my-heart-will.blogspot.com/ :)